Czas zmierza do końca sierpnia, zatem to dobry moment, by podsumować wakacyjne podróże. Chciałabym jednak napisać o podróży jeszcze przedwakacyjnej, która na przełomie maja i czerwca uczniom klas drugich i trzecich pozwoliła poczuć smak nadchodzącego lata. Wracam pamięcią do naszego majowo-czerwcowego wyjazdu naukowego do Włoch. Od 26 maja do 2 czerwca zwiedziliśmy: Orvieto, Florencję, Rzym, Asyż i Wenecję. Zarówno uczniowie, jak i my-nauczyciele przygotowaliśmy wykłady, prezentacje, prelekcje. Autobus stał się miejscem pracy, refleksji, a czasem (jak to w salach wykładowych bywa, głębokiego snu niektórych słuchaczy:). W wykładach pojawiły się opowieści o rodzie Medyceuszy, ich wpływie na życie Florencji, o zjednoczeniu Włoch, Giuseppe Garibaldim, przyczynach rozwoju włoskiego faszyzmu, o ewolucji twórczości Michała Anioła, Caravaggia, Dantego, o wizjach piekła w różnych dziełach plastycznych czy o kulturowym znaczeniu karnawału w Europie średniowiecznej na przykładzie karnawałów weneckich. Nie zabrakło też wykładów o kuchni regionów włoskich, o modzie, o włoskim przemyśle kosmetycznym, o futbolu i kultowych klubach sportowych czy o geografii Włoch, historii starożytnego Rzymu, gladiatorach oraz o włoskiej rodzinie. Podróż ta biegła przez niezwykle wiele ścieżek, zatem, uciekając nieco od poetyki sprawozdania, pożyczę słowa od autorów-podróżników, podobnie jak czyniłam to, opisując podróże z lat 2013,2015 i 2017. Tak wielu przed nami tę podróż odbywało i tak wielu pięknie i precyzyjnie zamykało ją w słowach. „Słowa: podróż do Włoch- są wiele mówiące, obejmują bowiem nasze doświadczenie, nasze życie we włoskim żywiole, wyzwolenie nowych sił duchowych, narodziny nowych zdolności, zwiększenie skali naszych pragnień. Dokonując się w czasie i przestrzeni, owa podróż prowadzi także przez głębie naszej istoty i zakreśla na dnie naszej duszy oślepiający krąg”.(Paweł Muratow)
Dzień pierwszy i drugi: podróż do Włoch i Orvieto -miasta na tufowym wzgórzu
Podróż autobusem czy samochodem do Włoch ma niepowtarzalny urok. Malkontenci powiedzą: nudno i długo, podróżnicy zauważą najpierw Morawy Północne z całkiem jeszcze przypominającym Polskę krajobrazem, potem południe Czech z pięknym Mikulowem otoczonym stawami, winnicami i polami zapowiadającymi już nieśmiało te toskańskie. Malkontenci prześpią kilkugodzinną podróż przez Austrię, podróżnicy zauważą wiatraki obok granicy czesko-austriackiej, wielkomiejskie przestrzenie Wiednia, które widać z obwodnicy i pomarzą o zabytkowym centrum, które ukryte jest przed tranzytowych turystów wzrokiem. Potem i jedni, i drudzy-malkontenci i podróżnicy- zachwycą się Alpami, skałami przecinanymi zielonymi połaciami pastwisk, widokiem miasteczek pod autostradowymi estakadami, wieżami habsburskich umocnień mrugającymi do podróżników okiem wybudowanych w kamieniu okien, kiedyś z militarnym błyskiem, a teraz już tylko z zachęcającą do zwiedzania zalotnością. Uszy zatkane nieco zmianą ciśnienia w tych górach i w dolinach będą chwilowo na emeryturze, ale oczy ucieszą się entuzjastycznie i jeśli nie doświadczyły podróżnego pląsu wcześniej, to w tej drodze na pewno już dylemat, na czym się skupić, będzie miał swój początek. Potem, cóż…. Klagenfurt i ciągnąca się kilka kilometrów lazurowa panorama jeziora Wörther, przygraniczne Villach, skalne ściany wokół nas i nad nami, nieoczekiwane drobne wodospady zza zakrętu. We Włoszech powitają nas też Alpy-te z rejonu Friuli Wenecji Giulii- tak blisko spokrewnione ze swoimi kuzynkami z Karyntii, kamieniami płynąca sucha rzeka Tagliamento-białe koryto wapiennych otoczaków z kałużami turkusowej wody i widok miasteczek na wzgórzach, z których klarownie pysznią się Osoppo i Gemona, a inne trzeba odkryć, zbaczając z trasy w następnych podróżach. Potem zaczyna się uczta wśród różnorodności krajobrazu i regionów: topolowe gaje w Veneto, stół pól, na którym widać smukłe dzwonnice Równiny Padańskiej jeszcze w Veneto i już Emilii Romanii, autostrada biegnąca nad imponującym Padem. Przejeżdżamy przez Ferrarę, Bolonię i równina wprowadza nas w Apeniny. Kto policzył, czy więcej na tej trasie jest tuneli czy estakad? Zanurzaliśmy się w ciemność tuneli, by za chwilę cieszyć się prawie pod samym niebem biegnąca drogą w połowie apenińskich wzniesień. Można podziwiać krajobrazy pomiędzy tymi mrugnięciami jasność-ciemność, można podziwiać kunszt i wysiłek robotników, architektów, budowniczych, którzy stworzyli te szlaki. I oto już ona, na razie dana nam na moment w obwodnicy Florencji-Toskania!! Kawałek krajobrazu niezrównanego: tuje, cyprysy, oliwki, pinie, wzniesienia, winnice, dzwonnice (wewnętrzne rymy harmonii natury i kultury). Ta droga wiedzie nas na pogranicze Lacjum i Umbrii, do pierwszego miasta, w który się zatrzymujemy- Orvieto! Miasto malutkie, do którego centrum zawozi po tufowym zboczu kolejka. Dwa punkty będą dla nas orientacyjne: studnia św.Patryka, czyli miejska cysterna gwarantująca miastu wodę, także podczas oblężeń oraz gotycka Katedra- il Duomo, która zachwyca bogatą fasadą opowiadającą biblijną historię i kontynuowaną we wnętrzu freskami Fra Angelico i Luki Signorellego. Tego ostatniego można potraktować jako ilustratora „Boskiej Komedii” Dantego, bo opowiada historię piekła i Sądu we freskach. Zbigniew Herbert w swym eseju „Il Duomo” tak je opisuje, przyznając laur zwycięstwa we freskowym maratonie nie Michałowi Aniołowi, a właśnie Signorellemu:
„<<Finimondo>> jest freskiem o potężnej sile dramatycznej. Po prawej stronie doktorzy jeszcze radzą, ale niebo jest już podpalone. „Wziął anioł kadzielnicę z ołtarza i rzucił na ziemię i stały się gromy i głosy, i błyskawice, i trzęsienie ziemi wielkie.” Po drugiej stronie łuku, na którym rozpięty jest fresk, tłum mężczyzn i kobiet z dziećmi na rękach. Pierwsze ofiary leżą na ziemi, a ciała ich mają ostateczną nieruchomość przedmiotów. Nad nimi strzępią się bezsilne gesty uciekinierów. Ma rację Berenson, gdy upodobanie renesansowych mistrzów do aktu tłumaczy nie tylko pociągiem do wrażeń dotykowych i ruchu, ale także wymogiem ekspresji. Nagie ciała posiadają w najwyższym stopniu zdolność budzenia wzruszeń. Przekonuje o tym fresk<<,Potępieni>>, który parzy naszą skórę, układa na języku płaty popiołu i napełnia nozdrza żółtą wonią siarki. Scena jest zatłoczona i bez perspektywy niby <<Bitwa pod Grunwaldem>>. Nagie ciała ubite są ciasno jak w piwnicy w czasie bombardowania. Właściwie nie są to ciała oddzielnych osób, tylko wielki splot akcji i kontrakcji, razów oprawców i obronnych gestów potępionych. Signorelli, zafascynowany problemem ruchu, rozumiał jego fizyczne i metafizyczne konsekwencje. Wiedział, że w każdej akcji jest ziarno śmierci, a koniec świata to ostateczny wybuch i spalenie nagromadzonej energii. Na wiele lat przed Galileuszem i Newtonem ten malarz Quattrocenta definiował pędzlem oschłym i obiektywnym prawa upadku ciał. Niebo nad potępionymi jest studium różnych stanów równowagi. Trzej aniołowie to wyważone skrzydlate trójkąty. Dwaj potępieni po lewej mają ciała zdeformowane bezwładnym spadaniem. Szatan z ciężką kobietą na plecach opada ślizgowym lotem ptaków lecących pod wiatr. Jeśli przyjdzie kiedy napisać prawdziwą historię nauki, wkład malarzy XV wieku, zgłębiających problemy przestrzeni, ruchu i materii, nie może być pominięty. Na koniec trzeba wyrzucić z siebie to bluźnierstwo wobec autorów podręczników: freski w Orvieto robią znacznie większe wrażenie niż freski Michała Anioła w Kaplicy Sykstyńskiej. Michał Anioł znał i pozostawał pod niewątpliwym wpływem malowideł w kaplicy San Brizio, ale wizja następcy dotknięta jest przekwitającym pięknem, a język zbyt giętki i swobodny oplata raczej przedmioty, niż je wyraża.”


Miasteczko oferuje nam, prócz bogactwa katedry, spokój spacerów, pierwsze przygody z włoskimi przysmakami, lody, wypoczynek przed podróżą do Rzymu i piękne panoramy z tufowego wzgórza. A w każdym prawie zakątku podgląda nas majestat katedry:).







Dzień trzeci i czwarty: Rzym
I znowu podpowiem sobie słowami Muratowa: Zmysł Rzymu niełatwo określić, ponieważ składa się z mnóstwa zwyczajnych, najczęściej ulotnych wrażeń, których dostarcza każdy dzień pobytu w tym mieście. […] Zachowujemy w pamięci zaledwie kilka takich chwil, w których Rzym jak gdyby odsłaniał się przed wzrokiem naszej duszy. Ich łańcuch tworzy różnorodne wzory: składają się na nie rozmaite postaci, które miały tu swoją siedzibę. I w nich właśnie zawiera się owa miara indywidualna, wiążąca każdego z nas z Rzymem, a zarazem owa miara wieczna, widoma dla każdego, kto potrafi odczuć urok Rzymu. Mówiąc o Rzymie nie myślimy ani o jego dziejach, ani o jego bohaterach, ani o starożytnych zabytkach i skarbach sztuki; myślimy o owym zmyśle Rzymu, wpisanym na karty naszego życia. […] „Kto dobrze poznał Włochy – pisze Goethe — a zwłaszcza Rzym, ten już nigdy nie będzie całkiem nieszczęśliwy„. (Zb.Herbert „Barbarzyńca w ogrodzie”). Poczucie szczęścia w tej wędrówce budował spacer po forach cesarskich, szybka podróż w czasie w Muzeach Watykańskich i spotkanie z obrazami Rafaela, Michała Anioła oraz Caravaggia, wędrówka po placach rzymskich, rzymskie wakacje nad fontannami Czterech Rzek, Neptuna, Trytona, di Trevi, wędrówka bez końca nawą Bazyliki św. Piotra i nisza tamże, gdzie delikatna młoda kobieta trzyma na kolanach Syna. Wiem, że tam jest, choć teraz przed obchodami Roku Jubileuszowego renowatorzy ukryli Ją przed ciekawych wzrokiem, w którejś niedościgłej sali, by wyczyścić, odnowić i pokazać znowu za kilka miesięcy pielgrzymom, podróżnikom i turystom. Był też spacer po Bazylice św. Pawła za Murami-wg mnie najpiękniejszej z rozlicznych rzymskich świątyń. Cisza i przestrzeń znowu nas objęły i mam nadzieję, że tę czułość piękna poczuli liczni wśród nas. A miarą radości mniej wieczną, ależ jakże ważną były smaki lodów, carbonary, caccio pepe, zapach rozgrzanego asfaltu, jasność kapitolińskiego wzgórza, feeria głosów, zapachów, dotyk trawertynu-pastelowej twarzy miasta, zamieszanie na Campo di Fiori, gdzie zapomina się prawie o dramatycznej historii Giordana Bruna z 1600 roku, bo przecież:
„W Rzymie na Campo di Fiori
Kosze oliwek i cytryn,
Bruk opryskany winem
I odłamkami kwiatów
Różowe owoce morza
Sypią na stoły przekupnie,
Naręcza ciemnych winogron
Padają na puch brzoskwini . (Czesław Miłosz ” Campo di Fiori”)
Ewa Bieńkowska doda: Po co jeżdżę do Rzymu? […] Jeżdżę tutaj dla dzieł sztuki, które szczególnie przemawiają do serca, zupełnie innych w charakterze od tych na północ od Alp. Naznaczonych pogodą i dostojeństwem, czasem z piętnem wyszukania i przesady. Dla tego dzieła sztuki, jakim są najpiękniejsze dzielnice miasta, całe szlaki zabudowy: place, ulice, pałace, fontanny, kościoły. Dla rzeki gęsto obsadzonej platanami, przez które rysują się wzgórza drugiego brzegu. Dla szybkiego espresso na stojąco obok mego pensjonatu, dla możliwości wypicia białego wina przed półkolistym krużgankiem Santa Maria della Pace. Dla via Giulia w deszczu, kiedy z witek dzikiego wina zwieszających się z łuku nad ulicą kapią szkliste krople.
Kościoły są świadkami wiary, ale w Rzymie wydają się przede wszystkim świadkami czasu. Ze względu na otoczenie, które zachowało pamięć o wiekach, jak nakładające się warstwy geologiczne – i ze względu na życie każdego z nich, na którym odcisnęły się kolejne epoki. Dlatego spacer po tych kościołach jest kluczem do Rzymu i do historii Europy.
Wrzuciliśmy monety do fonatanny Di Trevi i choć już następnej nocy wyłowili je, by wpłacić do miejskiego skarbca, pracownicy służb miejskich, to tym gestem nie unieważnili naszego paktu
z Rzymem gwarantującego, że odwiedzimy go znowu.






Dzień piąty: Asyż
Po zatłoczonym, zakorkowanym, gorącym i hałaśliwym Rzymie to głębszy oddech-wszak Umbria ciągle opatrzona jest w przewodnikach etykietą „płuca Włoch”. Pierwsze skojarzenie z Asyżem? Miasto św.Franciszka i św.Klary? Na pewno też. Z naszej podróży jednak zapamiętam jasną plamę miasta na umbryjskim wzgórzu, wędrówki kamiennymi, wąskimi ulicami, zieleń przecinaną głosem cykad i świerszczy, prostą fasadę katedry św. Rufina i pietę najprostszą, wzruszającą tamże, pastelową fasadę bazyliki św.Klary- Chiara, chiara… to oznacza jasna, świetlista przecież. Asyż to historia zapisana we fresku, to opowieść o malarstwie europejskim i jego drodze do realizmu dzięki mistrzom takim jak Duccio i Giotto di Bondone. W tym kameralnym miasteczku przemierzaliśmy zaułki i wąskie uliczki, niektórzy weszli do Twierdzy Rocca, inni spróbowali miejscowych przysmaków z trufli i dzika. Dusza i ciało, serce i żołądek, jasne fasady, ciemne wnętrza, zieleń wzgórz i pól, biel piaskowca. Harmonia.



Dzień szósty: Florencja
Nasza podróż w pewnym sensie wiodła także szlakiem twórczości Michała Anioła. W Rzymie zobaczyliśmy posąg Mojżesza i Kaplicę Sykstyńską z jego freskami, a więc owoce już dojrzałej twórczości Michała Anioła Buonarottiego. We Florencji widzieliśmy początek tej drogi i chwały: Dawida. Zadumaliśmy się też nad końcem drogi mistrza: grobem w kościele Krzyża Świętego. Zakola Arno opowiadają wiele historii, nie tylko tę o Michale Aniele. Florencja to też miasto Giotta, Machiavellego, Dantego, Medyceuszy i Savonaroli, Galileusza, Mistrzów Ghibertiego i Ghirlandaia oraz Brunelleschiego, okrutnej politycznej walki w okresie średniowiecza i renesansu, miasto rzemieślników i rękodzieła, mas turystów i niewidocznych w codzienności centrum zwyczajnych florentczyków, miasto eleganckich sklepów, wyśmienitej kuchni i pańskich, surowych pałaców. Na placu przed kościołem św. Krzyża niedługo po naszym wyjeździe wysypią piasek, by rozegrać tam pojedynek pomiędzy dzielnicami, bitwę – mecz gdzieś pomiędzy futbolem amerykańskim, boksem i piłką nożną z elementami zapasasów- Calcio Storico.


Miasta o tak długiej historii mają tak wiele twarzy. Jedną nich jest ta-stolica administracyjna regionu Toskanii. I tu zaczyna się kolejna opowieść bez końca…Paweł Muratow pisze tak o krajobrazie Toskanii: Byliśmy w sercu Toskanii, na trakcie wiodącym z Florencji do Sieny. W ów dzień listopadowy subtelność i surowa prostota toskańskich krajobrazów zaznaczały się ze szczególną siłą. Jesień, wiejska pora roku – a wokół nas ciągnęła się właśnie wiejska okolica – kryje w swoim łonie głębię i czystość życia. Ale tutejsza wieś jest obdarzona delikatną duszą artysty. Horyzont Toskanii zawsze jest wyraźnie obwiedziony biegnącymi jedna za drugą delikatnymi liniami niewysokich wzgórz. Tak właśnie powinien wyglądać horyzont w ojczyźnie wielkich malarzy.
Opis ten przystaje też do letniego krajobrazu drogi, która wiodła nas najpierw, w drugim dniu naszej podróży do jednego z największych spektakli średniowiecznej sztuki-Orwieto, a potem wyprowadzała z Florencji ku północy, już powoli w stronę domu.
Toskania w tym roku w czerwcu kwitła słonecznikami i prawie każdy zakręt dróg wiodących pomiędzy jej miastami przynosił niespodzianki: kamienne wieże, cyprysy, tuje, oliwki niby tak znane choćby z malarskich płócien a tak zaskakujące i cieszące ciągle na nowo.
Tessa Capponi Borawska tak to ujmuje: Cyprysy są zawsze te same i ten sam wielki dom, tylko drobiazgi ulegają zmianie. Każdego roku rodzi się coś nowego i coś starego znika, ale przez krótkie mgnienie oka mam poczucie bycia poza czasem; patrzę na te cyprysy i mam wrażenie, że patrzyłam na nie stale, jakbym w ogóle stąd nie wyjeżdżała.
Zawijamy pętelkę na naszej zszywanej z różnych kawałków mapie podróży. Wracamy …w stronę Wenecji!
Dzień siódmy: Wenecja i powrót do domu
Czy macie kilka osobistych testów, za pomocą których sprawdzacie, czy ktoś jest Waszą duszą pokrewną i czy kupilibyście od niego używany samochód? Jednym z moich testów na przystawalność jest to, czy ktoś, będąc w Wenecji, mówi o tym mieście: „Tu śmierdzi”. Jeśli tak jest, wiem, że nie należy ufać tej osobie tak samo jak tym, którzy nie piją kawy. To miasto, za każdym razem, gdy w nim jestem, oferuje magię. Tak wiele tam można znaleźć: historię potężnej republiki, zmagania człowieka z żywiołem, rozpustę karnawałowych nocy , tajemnicę masek, codzienność miasta na wodzie, bizantyjską hieratyczność i bogactwo mozaikowych obrazów, zapach kawy w kawiarni Florian, odbite światło w paciorkach Murano, prawdę komedii dell’arte, asymetryczność gondoli, symetrię koszulek gondolierów, rozproszone światło, ciszę arystokratycznych pałaców, czucie życia, przeczucie śmierci… I pożyczę znowu słowa od innych, by nie popaść w patos: Kiedy płyniemy vaporettem, pozostaje za nami świat samochodów, kolei, normalnych ulic i normalnego ruchu. Wenecja ukazuje się od razu w całej wspaniałości: to jest baśń, sen, fantazja –a przecież realne miasto, wynik wiekowych zmagań człowieka z naturą” – zauważa Wojciech Karpiński („Pamięć Włoch”).
Było wszystko, co duszę i ciało turysty czyni szczęśliwymi: pływanie między Canale Grande, Giudeccą, Murano i Burano, kolorowy zawrót głowy na Burano, pierwotna radość z kupowania szkła na Murano(po wizycie w sklepie z paciorkami wiem doskonale, że i ja oddałabym konkwistadorom każdą ilość złota za malowane szkło, ale koniecznie weneckie!). Zawiłe piętra lodów cieszyły nas kilka razy w ten dzień dziecka spędzany na weneckich wyspach. Piętra gałek są jak wieża Babel- z pomieszaniem języków mają wiele wspólnego, bo kubki smakowe nie wiedzą , jak się nazywają smaki pod wpływem tylu cukierniczych bodźców.
Było też światło odbite w wodzie – obecne w malarstwie Canaletta i zapachy skór, ryb i owoców na targu i w sklepach po drugiej(tej najwłaściwszej) stronie Mostu Rialto. Ogromną radość sprawiły nam też poszukiwania harmonii kolorów wśród domków na Burano.





Czas wracać… do domu, do szkoły, do codzienności. Pod powiekami wspomnienia, w głowie następne trasy, w sercu głód kolejnych wypraw, w żołądku oczekiwanie carbonary i pizzy, w ustach smak espresso odświeżany na szczęście codziennie dzięki Panu Grzesiowi:). Do zobaczenia, dziękuję Wam za naszą wspólną podróż. Arrivvederci, ragazzi, grazie per il nostro viaggio.(ZJ)
Autorzy zdjęć: Zofia Jakubowska, Ewelina Maj, Mariola Madzia, Marta Grzenia, Łukasz Matys, Martyny Kosteczko, Adam Sauer.