28 lutego wybraliśmy się w gronie teatromanów, osób ciekawych inscenizacji powieści Umberto Eco, italianistów, humanistów, wielbicieli średniowiecza i kryminałów, a więc(poza wszelkimi etykietami) po prostu w gronie nauczycieli i uczniów naszej szkoły na wieczorny spektakl „Imię róży” do krakowskiego Teatru im.Juliusza Słowackiego. Recenzję oficjalną można znaleźć tu: https://teatrwkrakowie.pl/spektakl/imie-rozy
Polecam Wam też recenzję Kacpra Bugli z kl.IIb, po której lekturze w Waszych kalendarzach pod datą „Po koronawirusie” zapiszecie:Pilne!Spektakl w Krakowie!
Recenzja spektaklu „Imię róży” Radosława Rychcika
Książka „Imię róży” Umberto Eco już od dawna jest powszechnie zaliczana do dzieł kultowych, a z racji swojego charakteru należy również do kanonu powieści kryminalnych. Z tego powodu byłem bardzo ciekawy, w jaki sposób udało się Radosławowi Rychcikowi przenieść historię zawartą w ponad siedemsetstronicowym dziele Eco na deski Teatru im. Juliusza Słowackiego w Krakowie i czy jest to w ogóle możliwe, zważywszy obszerność książki i wielość istotnych wątków w niej zawartych?
Historia przedstawiona w spektaklu toczy się w 1327 roku, trwa tydzień i rozpoczyna się od przybycia do opactwa benedyktynów w północnych Włoszech franciszkanina, Wilhelma z Baskerville (w rolę którego wcielił się Rafał Dziwisz), któremu towarzyszy jego uczeń, Adso z Melku (Karol Kubasiewicz). Zakonnik znany jest ze swoich umiejętności detektywistycznych i dlatego opat Abbon (Tomasz Międzik) zleca Wilhelmowi rozwiązanie zagadki śmierci jednego z mnichów w opactwie. Wątek kryminalny przeplata się z kilkoma pozostałymi, między innymi miłosnym – młody Adso zakochuje się w dziewczynie przebywającej w klasztornej kuchni. Dwa pozostałe bardzo istotne wątki to ten historyczny – opowiada o bracie Dulcynie, uznanym przed laty za heretyka i spalonym na stosie – oraz teologiczny – w opactwie odbywa się spotkanie, którego uczestnicy mają zdecydować, czy Jezus się uśmiechał i czy śmiech jest grzechem.
W powieści wszystkie te wątki są równie ważne i żaden nie wybija się ponad pozostałe. Jednak można z łatwością zauważyć, że fabuła spektaklu opiera się na tym detektywistycznym, który jest punktem wyjścia dla wątku historycznego i teologicznego, aczkolwiek to historia zauroczenia Adsa w kuchennej chłopce jest potraktowana dość przelotnie. Odnoszę wrażenie, że jedyny pomysł na ten wątek opierał się wokół sceny seksu. W dodatku mylący jest krótki dialog, będący ostatnią sceną, sugerujący, że to właśnie zakazana miłość mnicha do „dzieweczki” była punktem wyjściowym historii opisanej w spektaklu i najważniejszym wątkiem w nim zawartym. Niemniej jednak okrojenie fabuły jest zabiegiem zrozumiałym, biorąc pod uwagę, że całe widowisko trwa 160 minut (w trakcie są dwie przerwy).
Przechodząc do zalet spektaklu, zdecydowanie należy wspomnieć o świetnej scenografii, która idealnie kreuje nastrój, jaki mógł panować w średniowiecznym klasztorze. Wszystkie elementy wizualne są dopracowane i bardzo realistyczne. Widzowie siedzący w pierwszym rzędzie mogli nawet poczuć na sobie żwir wysypany na scenie, po którym przebiega jeden z aktorów, rozsypując go wokół. Również kostiumy nie pozostawiają wiele do życzenia, chociaż czego też można wymagać od ubogich mnichów, jeśli nie jednobarwnego, prostego habitu? Kostiumografka (Anna Maria Kaczmarska, która jest jednocześnie scenografką) mogła się za to popisać przy tworzeniu strojów posłów kościelnych przybyłych na obrady teologiczne w opactwie. Wiernie oddają one pychę i zakłamanie wysokich urzędników Kościoła. Mocną stroną spektaklu Rychcika jest również bardzo dobra gra aktorów, ale na szczególne wyróżnienie zasługuje kreacja stuletniego Jorge z Burgos, w rolę którego wciela się Feliks Szajnert. Wiernie oddał on charakter starego mnicha, przeciwnika śmiechu i radości życia. Warta wzmianki jest także zastosowana muzyka towarzysząca fascynującym przygodom Wilhelma z Baskerville, która dobrze buduje napięcie i nastrój tajemniczości.
Spektakl „Imię róży” Radosława Rychcika jest zdecydowanie dobrze zrealizowanym projektem, co nie sprawia jednak, że jest wolnym od mankamentów, z których największym jest niedopracowana adaptacja fabuły powieści Umberto Eco. Widowisko ma również swoje zalety. Gra aktorów, z małymi wyjątkami, nie jest wybitna, ale na pewno bardzo dobra. Aczkolwiek element, który decyduje, że warto zobaczyć „Imię róży”, to wspaniała scenografia, jak i wciągający wątek kryminalny, który jest wzorowo poprowadzony i z pewnością zaciekawi każdego widza.