Z wielką radością publikujemy artykuł Joanna Grzeszczak, naszej zeszłorocznej absolwentki, która znalazła się w grupie 24 najlepszych maturzystów 2024 i zdobyła tytuł laureatki XI edycji Ogólnopolskiego Projektu „Matura na 100 procent” Fundacji „Zawsze warto” oraz Centralnej Komisji Egzaminacyjnej. Naprawdę warto przeczytać!
„Szkoła otwiera możliwości, które trudno sobie nawet wyobrazić”
Zaczynałam naukę we Fryczu jako jeden z tych świeżo upieczonych licealistów, którzy od początku mieli jasno określone cele. Medycyna. Dość osiągalne studia dla dobrej i ambitnej uczennicy za jaką się wtedy uważałam. Cztery lata później opuszczałam tę szkołę nie zrealizowawszy ani jednego z ówczesnych zamierzeń. Czy tego żałuję? Wręcz przeciwnie. Gdy pisałam maturę czekały już na mnie dokumenty z uczelni, która w międzyczasie stała się moim nowym marzeniem. Kilka miesięcy później otrzymałam potwierdzenie przyjęcia na kierunek z pozoru mało związany z biol-chemem…
Na początku września opuściłam rybnicką ziemię i przeniosłam się do stolicy Irlandii, Dublina, aby zacząć studia na Trinity College. Większość z was może go kojarzyć z powodu ogromnej, starej biblioteki, która od wielu lat jest znakiem rozpoznawczym uczelni. Jednak to program studiów, a nie piękne wnętrza, zadecydowały o moim wyborze. Jako jeden z nielicznych uniwersytetów w Europie Trinity oferowało możliwość połączenia dwóch kierunków, które w Polsce musiałabym studiować oddzielnie – archeologii i filologii klasycznej. Po zakończeniu pierwszego semestru mogę stwierdzić, iż było to najlepsze możliwe rozwiązanie. Zamiast traktować przedmioty jak przykry obowiązek, widzę w nich raczej pasję. I choć aplikacja za granicę z początku wydawała mi się ogromnym przedsięwzięciem, tak naprawdę wymagała niewiele więcej niż polskie uczelnie. Do Dublina wyruszyłam jedynie ze zdanym egzaminem CAE z języka angielskiego oraz polską maturą. I oczywiście wielkim zapałem.
Teraz powinno paść pytanie jak to się stało, że od medycyny przeszłam do archeologii, a nawet nauki tak „martwych” języków jak Łacina czy Starogrecki. Jak w polskim systemie edukacji da się odkryć i rozwijać zainteresowania ignorowane lub wcale nieujęte w licealnym modelu nauki? Z pewnością patrząc na typowe profile takie jak biol-chem, mat-fiz czy tzw. „human” łatwo wyrobić w sobie wrażenie, że dostępne opcje studiów są bardzo ograniczone. Co więcej, łatwo uwierzyć, że po wybraniu danego profilu jesteśmy skazani na pierwotne zamierzenia i jeśli zmienilibyśmy te cele, zmarnowalibyśmy lata ciężkiej pracy. Po części prawdą jest, iż profil niezwiązany dłużej z naszymi zainteresowaniami może stać się pewnym ciężarem, a rozwój w innych dziedzinach wymaga własnej inicjatywy. Jeśli jednak dołoży się starań, okazuje się opcji jest bardzo wiele, zarówno w szkole jak i poza nią. A i ten porzucony profil nie zawsze musi być spisany na straty – często, jak w moim przypadku, okazuje się bardziej pomocny niż mogłoby się wydawać.
Przyznam, że łaciny próbowałam uczyć się jeszcze w podstawówce, ale w żadnym wypadku nie traktowałam jej wtedy jako „poważnej” kariery naukowej. Sytuacja zmieniła się dopiero po pierwszym miesiącu w liceum. Wszystko zaczęło się od naszej nauczycielki historii, Pani Jolanty Palińskiej, i rekomendacji pewnego filmu. Opowiadał on o życiu Aleksandra Wielkiego. Obejrzałam go kilkanaście razy i tak narodziła się moja obsesja. Do tej pory nie mogę prześledzić całego przebiegu wypadków, ale wkrótce lekcje historii zaczęły mi sprawiać znacznie większą przyjemność niż lekcje biologii. Pomysł by studiować filologię klasyczną i archeologię był naturalnym skutkiem nowoodkrytej motywacji do nauki o starożytności. Skoro plan pisania matury z biologii został porzucony, zaczęło się planowanie alternatyw.
Odpowiedzi na pytanie „co robić?” nie trzeba było szukać daleko, bo szkoła sama je zaoferowała. To głównie nauczyciele Frycza i ich pomoc w przygotowaniach do olimpiad z historii i łaciny (zarówno w postaci indywidualnych zajęć, jak i materiałów) pozwoliły mi utwierdzić się w moim wyborze oraz zbudować solidny fundament, który teraz z miesiąca na miesiąc staje się coraz bardziej niezbędny. Z czasem możliwości pojawiły się także poza murami szkoły. Okazało się, że nawet w tak niszowej dziedzinie jak archeologia można znaleźć ogrom pomocnych doświadczeń. W trzeciej klasie rozpoczęła się moja współpraca z programem „Zdolni” Krajowego Funduszu na Rzecz Dzieci, który m.in. pozwolił mi uczestniczyć w warsztatach z historii starożytnej na Uniwersytecie w Toruniu. Natomiast latem tego samego roku w wyniku jednego e-maila udało mi się odbyć praktyki w Muzeum Archeologicznym w Krakowie. W międzyczasie cały czas pisałam także książkę – a że była osadzona w starożytnym Rzymie, dało mi to okazję do bliskiego zapoznania się z tamtym okresem. Zaczynając studia miałam już więc zarówno pokaźną wiedzą teoretyczną, jak i praktyczne doświadczenie.
Lecz co z tym „nieszczęsnym” biol-chemem? Po przeczytaniu kilku stron podręcznika do archeologii i natknięciu się na terminy takie jak „datowanie radiowęglowe”, „termoluminescencja”, czy „analiza lipidowa”, szybko zdałam sobie sprawę, że owe rozszerzenia nie były aż tak wielką omyłką. Im bardziej zagłębiałam się w materiały akademickie związane z „moją” dziedziną, tym wyraźniejsza stawała się konieczność znajomości licealnych podstaw, i to nie tylko z zakresu biologii czy chemii. Chociaż w trzeciej klasie liceum ja i moi koledzy tak cieszyliśmy się z końca naszej przygody z fizyką, pierwsze zadanie z historii architektury szybko kazało mi odnowić dawną znajomoś
. Natomiast gdy czytałam kolejne publikacje z zakresu teorii języka, gdzie co chwilę pojawiało się nowe nieprzetłumaczalne określenie, czasami miałam ochotę wrócić na lekcje niemieckiego i przyłożyć się do nich trochę bardziej…
Mówi się, że najważniejszą cechą współczesnej nauki jest interdyscyplinarność. Każda dziedzina kryje w ścieżki rozwoju tak nietypowe, że nawet trudno je sobie wyobrazić. „Kierownik podwodnych wykopalisk”, a może „ilustrator artefaktów”? Wszystkie te prace istnieją, wystarczy tylko ich poszukać. Toteż wybierając jeden profil w liceum wcale nie musimy decydować między garstką popularnych zawodów. W rzeczywistości otwierają się przed nami tysiące możliwości i tylko nasza ambicja decyduje o tym, jak je wykorzystamy.