7.10. klasa 2d odwiedziła Kraków. Dzień zakończył spektakl „Imię róży” w reż. Radosława Rychcika w Teatrze im. Juliusza Słowackiego. Poniżej recenzje spektaklu napisane przez Maję Gabryś i Oliwię Wieteskę z kl.IId.
Jednym z punktów programu naszej październikowej wycieczki do Krakowa, była wizyta w teatrze im. Juliusza Słowackiego. Mieliśmy okazję zobaczyć spektakl, w reżyserii Radosława Rychcika, „Imię róży” autorstwa Umberto Eco, opowiadający fabułę najsłynniejszej powieści tego włoskiego pisarza. Dzięki swojej niesłabnącej popularności wśród czytelników z całego świata, doczekała się ona ekranizacji z Sean Connerym w roli głównej. W teatralnej wersji dzieła, główne role odegrali Rafał Dziwisz oraz Karol Kubasiewicz. Wybierając się na „Imię róży”, możemy spodziewać się intrygi rozgrywającej się w murach klasztoru benedyktynów, będącej pretekstem do rozważań na temat miłości, która jest zabroniona. Miłości do kobiety, miłości do książek, do wiedzy, do śmiechu, do miłości braterskiej, aż wreszcie miłości do Boga. Czy miłość w klasztornych murach może być zbrodnią? Czy miłość to trucizna?
Charakterystyczną cechą sztuki wartą podkreślenia, jest jej specyficzny klimat. Na deskach Teatru Słowackiego dominowała aura tajemniczości i niepokoju, która spełzała ze sceny w stronę widowni i zagnieżdżała się w sercach obserwatorów, zostawiając po sobie ciarki na plecach. Dzięki fenomenalnym umiejętnościom aktorów, efektom dźwiękowym i scenerii idealnie oddającej wygląd średniowiecznego opactwa, z większą łatwością dałam się wciągnąć w intrygującą fabułę. Szczególną zasługę w prowadzeniu publiczności przez zawiłe korytarze benedyktyńskiego klasztoru miały postaci Wilhelma z Baskerville (Rafał Dziwisz) i jego ucznia Adsa z Melku (Karol Kubasiewicz), odpowiedzialne za rozwiązanie kryminalnej zagadki. Każda scena z udziałem tej dwójki była czymś, co oglądałam z czystą przyjemnością. Łącząca ich więź nie przypominała stereotypowej relacji pomiędzy mistrzem a uczniem, relacji dwóch ludzi oddalonych od siebie pozycją społeczną. Wilhelm i Adso byli przyjaciółmi, starszy mnich pragnął przekazać młodszemu całą swoją wiedzę, otaczał go troską, a także szanował i nie potępiał uczuć rodzących się w dojrzewającym chłopcu, poznającym dopiero różne aspekty życia.
Sztuka „Imię róży”, wyjątkowo przypadła mi do gustu, również przez poruszoną w niej problematykę, w dużej mierze, dotyczącą chrześcijaństwa i życia zgodnego z wolą Boga. Ważnymi wątkami są, spór o ubóstwo oraz prawo katolików do śmiechu. Wymienione konflikty, szczególnie pierwszy z nich, są nadal obecne w dyskusjach duchownych i teologów, jak i filozofów, czy wiernych. Wywołują kontrowersje i niesnaski, zupełnie tak, jak w swoim dziele ukazał to Umberto Eco, co czyni je niezwykle aktualnym. Dotknięte zostają także kwestie herezji, zakłamania, a na dodatek, łatwości, z jaką można manipulować ludźmi niewykształconymi i ryzyka, które stanowią jednostki głodne wiedzy o nonkonformistycznych umysłach.
Z całą pewnością mogę stwierdzić, że przedstawienie pod tytułem „Imię róży” zrobiło na mnie duże wrażenie i uplasuje się wysoko na liście moich ulubionych sztuk teatralnych. Polecam ten spektakl każdemu, komu nie straszne są mroczne tajemnice i bezpośredniość w ukazywaniu dość brutalnej rzeczywistości. Według mnie, wszystkie elementy widowiska składają się w spójną, imponującą całość, która zmusza widza do refleksji oraz pozostaje w pamięci na długo po opuszczeniu teatru. Maja Gabryś
RECENZJA SPEKTAKLU „IMIĘ RÓŻY”
Mrok. Pojedyncze światła padające na przywdziane w długie szaty postaci i wprawiające widownię w pełen zgrozy nastrój efekty dźwiękowe. Myślę, że jest to najbardziej skondensowany, a jednocześnie najbardziej odpowiedni opis wrażeń zmysłowych, jakim poddaliśmy się w zeszłym tygodniu w Teatrze im. Juliusza Słowackiego w Krakowie. Chociaż książka Umberto Eco zaliczana jest do dzieł niezbędnych w biblioteczce każdego czytelnika, na spektakl jechałam, poznawszy tylko ogólnym zarys fabuły. „Imię róży” to powieść kryminalna z fabułą przeplataną wątkiem miłości i dojrzewania. Poza tym, książka liczy ponad siedemset stron, dlatego byłam wyjątkowo ciekawa, jak podczas niespełna trzygodzinnego spektaklu można przedstawić tak rozbudowaną historię bez pomijania istotnych szczegółów i czy Radosław Rychcik był w stanie tego dokonać.
Akcja przeniesionej na scenę Teatru im. Juliusza Słowackiego powieści rozgrywa się w 1327 roku. Mamy zatem do czynienia z przedstawieniem stricte średniowiecznego stylu życia . Historia opiera się na przybyciu do opactwa dwóch mnichów – Wilhelma z Baskerville (Rafał Dziwisz) i dużo młodszego od niego Adsa z Melku (Karol Kubasiewicz). Ich zadaniem jest rozwikłanie tajemniczej śmierci jednego z mnichów, lecz nie wszystko idzie od początku po ich myśli. Bohaterowie osaczeni są przez kolejne zabójstwa, a cała zagadka zdaje się kryć między księgami w zamkniętej dla prawie wszystkich mnichów bibliotece.
Muszę przyznać, że interpretacja powieści Umberto Eco przede wszystkim niesamowicie cieszy oko. Od zakapturzonych postaci, wyśpiewujących kościelne pieśni, przez ciężkie szare kotary, aż po skupione w pojedynczych punktach światła inscenizacja jest wizualnie przepiękna. Anna Maria Kaczmarska – kostiumografka i scenografka – przeniosła odbiorcę w świat średniowiecznego klasztoru i pozostawiła gotowego na odbiór wszelkich kwestii ze sceny. Mimo adekwatnej prostoty, zarówno stroje mnichów jak i posłów oddają charakter postaci i są dopracowane w każdym szczególe. Dodatkowo elementy dźwiękowe – często niemal ogłuszające widzów znajdujących się w pierwszych rzędach – przeplatane z niesamowitym śpiewem aktorów tworzyły ze sztuki artystyczną ucztę dla zmysłów.
Na uznanie zasługuje także gra aktorska, która wtoczyła życie w klimatyczną inscenizację. Postaci Wilhelma i Adsa łączyła nie tylko przyjaźń, ale również relacja niemal ojcowska. Wilhelm z Baskerville odgrywał w życiu młodego mnicha rolę opiekuna i przewodnika, zarówno po zakamarkach dorosłego świata, jak i po wysławianych w klasztorze ideałach. Nieprzesadzone i opierające się na gestach odegranie ról przez aktorów sprawiło, że widz rzeczywiście tak odbierał tę relację. Momentami byłam niemal wzruszona sposobem, w jaki Rafał Dziwisz przeniósł na scenę dbałość i troskę o młodego przyjaciela. Na szczególne wyróżnienie zasługuje także postać Jorge z Burgos, która zagrana przez Feliksa Szajnerta stała się bohaterem o najwyraźniej zarysowanym charakterze. Kreacja starego i oschłego mnicha, który jest największym przeciwnikiem śmiechu w całym opactwie została odegrana w taki sposób, że czuło się oschłość i srogi charakter postaci ilekroć pojawiała się na scenie.
Radosław Rychcik zadbał, by interpretacja dzieła Umberto Eco podążała zgodnie z fabułą i postarał się zawrzeć w niej jak najwięcej szczegółów. Było to zadanie trudne ze względu na ograniczony czas przedstawienia i może dlatego wątek relacji Adsa z dziewczyną przebywającą w kuchni (rola świetnie zagrana przez Polę Błasik) był ukazany dosyć powierzchownie. Czy adaptację powieści można by bardziej dopracować? Z całą pewnością. Czy spektakl mimo to był dobrym pomysłem na spędzenie ponad dwóch godzin? Powiedziałabym nawet, że bardzo dobrym. Zarówno scenografia, jak i kreacje bohaterów sztuki zachwycają, a całokształt zachęca do przeczytania książki zarówno tych, którzy spotkali się z „Imieniem róży” po raz pierwszy, jak i czytelników obeznanych w twórczości Eco. Poleciłabym ten spektakl także wszystkim miłośnikom wątków kryminalnych, bo ten ukazany przez Rychcika angażuje nie tylko umysł, a wszystkie pozostałe zmysły. Oliwia Wieteska